Skip to main content
Spis treści

Liturgia

Autor : ks. Leszek Harasz



 

(1) Nowy świat

Teraz może chętniej wracamy do wspomnień z wakacji. Tych ostatnich lub takich, które były spełnieniem osobistych marzeń. Czas wakacyjny przypomina mam jedno z wielkich pragnień jakie nosimy w sercu – ciekawość świata. Z radością poznajemy nowe kraje, miasta i ludzi. Chętnie podróżujemy, aby zobaczyć „jak tam jest”. Obcą kulturę można poznać powierzchownie przyglądając się jedynie i robiąc zdjęcia. Można też uczynić coś więcej: spróbować zrozumieć ten nowy świat. To początek nowej podróży i fascynujących odkryć. Do tego wydaje się konieczne poznanie języka tych, których kulturę chce się poznać. To wielka radość, gdy mogę kogoś zrozumieć i lepiej poznać. To radość pionierów  odkrywających nowy świat. 

Pragnę zaprosić Szanownych Czytelników w podróż do nowego świata. Sam odkryłem go w latach szkoły średniej i do dziś zgłębiam jego piękno. Był ode mnie o krok, przyglądałem mu się wiele razy, nic nie rozumiejąc; aż dane mi było zrozumieć, jak piękna jest LITURGIA. Dziś i przez kolejne tygodnie zapraszam do świata, który mnie zachwycił. Może ktoś jeszcze przeżyje tę samą radość odkrycia?

Jak odnowić Kościół? – to pytanie stawiali sobie Ojcowie Soboru Watykańskiego II ponad 30 lat temu. Dzieło odnowy rozpoczęli od reformy liturgii – temu poświęcony jest pierwszy z soborowych dokumentów. Niestety dla wielu spośród nas odnowa liturgiczna kojarzy się jedynie z wprowadzeniem języków narodowych i obróceniem ołtarza "do ludzi”. Sadzę, że zamysł Soboru sięga dużo dalej. Liturgia, aby mogła być tym, czym jest naprawdę, nie może być domeną jedynie księdza, który jest specjalistą w tej sprawie i wszystko zrobi sam, bo od tego jest. Najgłębszym pragnieniem Ojców Soboru było uczynić liturgię żywą i zrozumiałą tak, by każdy nie przychodził jedynie wysłuchać, lecz uczestniczyć i ją sprawować.

Sprawować? Każdy? Kto zatem sprawuje liturgię? O tym następnym razem.

(2) Czyn społeczny

Rzecz nie będzie o socjalizmie, co mógłby sugerować tytuł. Jest to raczej wolne tłumaczenie tego , co znaczy słowo liturgia w języku greckim. Λειτουργια (leitourgia) składa się z dwóch słów: λαος (laos) – lud oraz εργον (ergon) – dzieło. Liturgia jest zatem dziełem ludu-społeczności, czynem społecznym. By nie brzmiało to tak nieprzyjemnie, powiedzmy: liturgia to dzieło wspólnoty. Wspólnoty, a nie jednej osoby – kapłana.

Tu możemy powrócić do pytania postawionego poprzednio. Kto sprawuje liturgię? Rzeźba nie jest dziełem tych, którzy nawet w zachwycie ją oglądają, a jedynie tego, kto do niej przyłożył swe dłuto. Tak samo i liturgia (dzieło ludu) nie jest dziełem obserwatorów, lecz tych, którzy ją sprawują. Wynika stąd dość zaskakujący wniosek: liturgię sprawuje wspólnota Kościoła, a nie tylko kapłan. Często powtarzane zdanie: Ksiądz odprawia Mszę świętą, jest w ścisłym znaczeniu nieprawdziwe. Mszę świętą odprawia zgromadzenie liturgiczne, wspólnota parafialna pod przewodnictwem kapłana. Ten wspólnotowy charakter liturgii jest tak istotny, że tylko w nadzwyczajnych okolicznościach Eucharystię można sprawować bez ludu, zawsze jednak kapłanowi winna towarzyszyć przynajmniej jedna osoba. Chrześcijanie od pierwszych wieków mieli świadomość, że Eucharystię zawsze sprawują we wspólnocie całego Kościoła. Także tego, w chwale nieba. Wszyscy świeci i aniołowie uczestniczą w liturgii sprawowanej na ziemi. To przekonanie wyrażało się w formie obrazów jakie wieszano na kracie oddzielającej prezbiterium od reszty świątyni. Tak powstał ikonostas – ściana ikon we Wschodnim Kościele. Dziś wiele troski przykłada się do tego, by wspólnotowość  liturgii wyrazić poprzez asystę liturgiczną. Właściwie wystarczyłby jeden ministrant. Wielość osób i posług, asysta męska i żeńska – to wszystko podkreśla fakt, że całe zgromadzenie sprawuje liturgię.

Wspólne dzieło, a zatem i moje. Czy nie powinna zastanowić myśl, że jestem celebransem (=celebrującym, odprawiającym) Eucharystii. Jak się przygotować, jak uczestniczyć skoro to ja odprawiam Mszę świętą? To będzie zawsze zadanie, do którego dorastam ... ciągle za mało.

Teraz warto, jak sądzę, zwrócić uwagę na mieszkańców Liturgii – krainy, która pragniemy poznać. Kogo można spotkać w Liturgii? O tym następnym razem. 

(3) Gość czy domownik?

Staramy się powoli odkrywać Liturgię – jak nową krainę, do której wciąż zapraszam. Takie poznawanie wiąże się z odkryciem odmienności innej kultury, zwyczajów, języka. Jest to jednak przede wszystkim spotkanie z jego mieszkańcami. SPOTKANIE to coś bardzo charakterystycznego dla Liturgii, to cały sens przebywania w tej krainie To główne zajęcie jej gości-mieszkańców (właściwie tu każdy jest domownikiem... jeśli chce).. Tu wszyscy przychodzą, aby się spotkać. Kto zatem oczekuje na mnie w Liturgii? 

Najłatwiej dostrzec tych, którzy tu przyszli. Są z różnych stron. Zwykle się nie znają i jest ich wielu. Są gośćmi Liturgii, lecz nie tylko gośćmi, bo i domownikami. To dziwne. Gdzie indziej tak nie bywa. Gość to gość, a domownik to domownik. Tu gość staje się domownikiem. Dlaczego? Otóż, jak poprzednio wspomniałem, Liturgia jest krajem ważnych, choć niewidzialnych spraw, miejscem, gdzie łatwiej je odkryć lub wyrazić. Tak jest i z gośćmi-domownikami. W Liturgii ujawnia się to co niewidoczne: wszystkich przychodzących łączy istotna więź, więź rodzinna, która sprawia, że są tu domownikami. Oni tworzą rodzinę, która nazywa się Kościół. Tu wyraźniej można doświadczyć jego istnienia i działania. To spotkanie z Kościołem, wspólnotą zgromadzenia liturgicznego, ma wielkie znaczenie w rozumieniu tego, czym Kościół jest i jakie mogę mieć w nim miejsce. Myślę, że trzeba jeszcze wiele refleksji nad tym ludzkim wymiarem liturgii, tak by stawała się naprawdę miejscem spotkania osób, które coś łączy i więź tę można dostrzec. Wystarczy zapytać siebie w sercu: Kim się tu czuję? Czy jestem tu "u siebie”? Jak stać się w Liturgii z obcego, turysty i gościa domownikiem? Jak sprawić, by nie gubić się w anonimowym tłumie wypełniającym świątynię? Jak znaleźć możliwości odkrywania tej rodzinnej więzi, którą nazywamy Kościołem? Jak uczyć się prawdziwego spotkania z drugim człowiekiem, zamiast stania obok siebie? Takie pytania stawiają sobie chrześcijanie w obecnym czasie. Są one na tyle ważne, ze będzie trzeba do nich wrócić przy kolejnych wyprawach na odkrycie Liturgii.

To spotkanie na płaszczyźnie ludzkiej, poziomej nie jest jedynym wymiarem liturgii. Jest także wymiar pionowy, spotkanie z Tym, który jest tu Gospodarzem. O tym za tydzień.

(4) Gospodarz

Dlaczego tak chętnie spotykamy się z innymi? Każdemu z nas zapewne zdarzyło się odczucie tęsknoty, gdy wyczekiwał czyjegoś przyjścia. Jest w naturze człowieka coś jakby niedopełnionego, czego szuka u innych. Jesteśmy spragnieni spotkania. Nie chodzi o proste zetknięcie się z kimś, czy zamienione w windzie zdanie. Raczej o możliwość zaglądnięcia w duszę. Jaki jesteś? Co sobą niesiesz? To możliwość także odsłonięcia siebie, wejścia w relację, która nazywana jest dialogiem. To wzajemne odsłanianie siebie, swego serca. Tu nie potrzebna jest maska, która chroni moją prywatność. Tu staję w prawdzie wobec drugiej osoby, otrzymując w zamian to samo. Ci, których naprawdę spotkałem (zaglądnąłem w dusze) są dla mnie osobami znaczącymi. Odnosi się to szczególnie do osób kochanych, bliskich sercu. Spotkanie z nimi przynosi radość, pozwala się rozwijać. Czyż nie pragnie każdy z nas spotkać kogoś, przed kim nie trzeba udawać i kto nie udaje? Tak ta tęsknota za spotkaniem w dialogu z drugą osobą jest częścią naszej natury. Tak został każdy z nas stworzony, by szukał spotkań, aż znajdzie Tego, który go stworzył

Odkrywana przez nas kraina  – Liturgia – jest miejscem takich szczególnych spotkań. Dokonują się one w dwóch wymiarach. Poziomym, w którym stajemy wobec tajemnicy (duszy) Kościoła i pionowym, w którym Gospodarz tej krainy pozwala zaglądnąć w swoje serce. 

Czy jednak ta świadomość, że Ktoś wychodzi mi na przeciw, czeka na mnie, jest w nas wystarczająco mocna? Gdyby w niedzielę zapytać: „gdzie idziesz?”, to najczęściej można by usłyszeć: "do kościoła”, "na Mszę”. A przecież celem naszej obecności w kościele, na Mszy św. nie są odbywające się ceremonie, lecz Osoba Tego, który nas tu zaprosił. Być na Mszy św. a spotkać Boga to co innego. Pod Krzyżem było tylu gapiów. Nie jesteśmy zaproszeni jako obserwatorzy jak do teatru, lecz jako uczestnicy uczty, których Gospodarz zna po imieniu, osobiście wita i sadza za swoim stołem. Mimo wielości osób każdy staje przed Bogiem osobiście, twarzą w twarz, by podjąć dialog, w którym On się odsłania.

Dlaczego Bóg nas zaprasza do Liturgii, do czego zmierza spotkanie dialogu podjęte z jej Gospodarzem dowiemy się w kolejnej wyprawie liturgicznej.

(5) Ten, który przychodzi

Prowadzimy szczególnego rodzaju wyprawę. Odkrywamy na nowo krainę, w której już wiele razy byliśmy. Powracamy do Liturgii, by lepiej zrozumieć, co było i będzie jeszcze naszym udziałem. Przychodzimy na zaproszenie Gospodarza Liturgii, który pragnie spotkania z nami. Kim jest Ten, który zaprasza? Czego od nas oczekuje?

Spośród wielu pozdrowień jakie są możliwe na początku Mszy św. szczególnie jedno jest mi bliskie: „Łaska i pokój od Tego, który jest, który był i który przychodzi niech będą z Wami”. Co znaczą te słowa? One mówią o Gospodarzu. Bóg jest Tym, który przychodzi. Do mnie? Przecież to ja tu przyszedłem, do Jego świątyni, na Jego zaproszenie. Jak to przychodzi? Gdy jednak pomyślę: Czy zawsze na tym miejscu był kościół? Sto lat temu były tu zapewne uprawne pola. Dziś stoi świątynia: to Bóg przyszedł. I gdyby zbudować najpiękniejszą bazylikę czy to wystarczy, aby spotkać Boga? Nie. To tylko pusty budynek. Nasza budowla. Dopiero, gdy Bóg przyjdzie i zamieszka między nami, mówimy: Boży Dom i możemy Go tu spotkać. Zamieszka miedzy nami... Tak! To przyjście Boga w sposób zasadniczy dokonało się, gdy „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”. Bóg przyszedł do nas w  sposób rzeczywisty i widoczny. Radykalnie ukazał to co miało miejsce od początku, gdy po grzechu przyszedł do Adama w ogrodzie Eden ogłosić pierwszy raz Dobrą Nowinę, że będzie zmiażdżona głowa węża. Identycznie jak przyszedł do Izraelitów w Egipcie i na długo zapamiętali to Jego przyjście z wyzwalającą mocą. I tak przez cała historię Izraela ile razy tego było trzeba Pan przychodził przez Dawida, Samsona, proroków a nawet ościenne ludy. Niósł ratunek, wyzwolenie i pomyślność, ale i upomnienie i karę. 

Można zatem powiedzieć, że Bóg stale przychodzi do swego Ludu, wciąż działa dla jego zbawienia. „Ten, który przychodzi” to imię Boga, które odrywa nas od statycznego obrazu Boga,  sędziwego Starca, który przygląda się spokojnie Ziemi. Może się przyzwyczailiśmy do  tego obrazu, lecz jest on nie prawdziwy. Bóg w Biblii zawsze przedstawia siebie jako działającego, wkraczającego w ludzką historię. Najpełniej owo przyjście dokonało się w Chrystusie. I w tę rzeczywistość wchodzimy w Liturgii. Spotykamy Tego, który działa, który do nas przychodzi. Co jest treścią tego spotkania? 

Wspomnieliśmy o dwóch płaszczyznach, w których dokonuje się to spotkanie. Pionowa dotyczy Boga, pozioma ludzi, uczestników liturgii. Gdyby zastanowić się nad tym, co w odniesieniu do Boga jest w tej sytuacji najważniejsze, to wielu odpowie: oddanie czci, ofiara, kult. Tak widzą cel liturgii wszystkie religie świata...oprócz chrześcijaństwa! Chrześcijanie w tym pionowym wymiarze widzą dwie relacje. Nie tylko kult, to co od ludzi idzie ku Bogu, lecz wcześniej jest uświęcenie to, co od Boga spływa na nas. Bez tego nie jesteśmy zdolni uczcić Go w sposób godny. Najpiękniejszą zatem ofiarą jaką człowiek może złożyć Bogu nie są płody ziemi czy trzód. Nie są nią największe skarby zdobiące Jego świątynie czy nawet oddanie swego życia na służbę Bogu. To, czym możemy uczcić Boga najpiękniej, to przyjąć Jego dar, przyjąć naprawdę, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Najpierw jest Boży dar, potem relacja z ludźmi, kult na końcu. Tak jasno mówi o tym Jezus: „Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!” (Mt 5,23-24) To co u innych jest na pierwszym miejscu (kult) u nas na ostatnim! Tak w krainie Liturgii jest się czym zadziwić i zachwycić. Trzeba tylko jeszcze się zapytać czy moje myślenie nie jest wciąż pogańskie. Bo jeśli przychodzę oddać Bogu cześć, nie przyjmując naprawdę Jego daru – to szkoda czasu.

Tak naprawdę to tylko Bóg przychodzi i tylko On daje. Co daje? O to pytać będziemy już wkrótce.

(6) Życie w obfitości

Kraina Liturgii, którą postanowiliśmy zwiedzić i lepiej poznać potrafi zadziwić. Często nie jest taka, do jakiej się przyzwyczailiśmy. Stąd potrzeba ciągłego wsłuchiwania się w zamysł Gospodarza, który nas tu zaprasza i do nas przychodzi. Wiemy już, że pierwszym celem tych spotkań nie jest uczczenie Go, lecz należyte przyjęcie Jego darów. Pozostałe wymiary liturgii: troska miłości o siostry i braci oraz dziękczynienie i cześć to tylko konsekwencja pełnego przyjęcia Bożych darów.

Jakie one są? Z czym Bóg do nas przychodzi? Już powiedzieliśmy, że Jego przychodzenie do nas wyraziło się najpełniej w Chrystusie. On przyniósł to co Bóg ma najcenniejszego, czym pragnie się dzielić z nami. Co to jest? Poszukajmy odpowiedzi w Katechizmie. Jedna z sześciu prawd wiary mówi, że Bóg stał się człowiekiem i umarł na krzyżu dla naszego zbawienia. Przyszedł i umarł w określonym celu. Dla naszego zbawienia To jest Jego dar. Nie trudno pomyśleć: "I cóż z tego, tyle razy to słyszałem. Jakiś mało konkretny ten prezent. I kiedy to będzie?” To jedno z największych nieporozumień współczesnego człowieka, szczególnie młodego: Zbawienie jest nieciekawe, bo dotyczy bardzo odległej przyszłości, a ja chcę teraz żyć i to na całego. Bóg musi poczekać. Dopiero po czterdziestce lub na emeryturze można zacząć o tym myśleć. Czy takie sądy są odosobnione? Mało kto powie tak wprost, ale jakże wielu tak myśli i żyje. Czy naprawdę zbawienie jest sprawą dotyczącą dopiero wieczności? Sięgając do Biblii, przekonamy się, że interwencje Boga dotyczą konkretnych momentów historii, potrzeby w jakiej znalazł się Jego Lud. Tak było nad brzegiem Morza Czerwonego, gdy egipski pościg oznaczał dla Izraelitów śmierć. Wtedy „Mojżesz odpowiedział ludowi: Nie bójcie się! Pozostańcie na swoim miejscu, a zobaczycie zbawienie od Pana, jakie zgotuje nam dzisiaj. Egipcjan, których widzicie teraz, nie będziecie już nigdy oglądać”. (Wj 14,13) Dla nich zbawienie od Boga miało bardzo konkretny, charakter. Natychmiastowy i  namacalny: "W tym to dniu wybawił Pan Izraela z rąk Egipcjan. I widzieli Izraelici martwych Egipcjan na brzegu morza” (Wj 14,30) To rozumienie zbawienia, które dotyka konkretnych współczesnych problemów Bóg poszerza przez nauczanie proroków. Niewola babilońska jest ukazana jako efekt niewierności Izraela. Boża interwencja – zbawienie – będzie miała teraz na celu nie tylko polityczne wyzwolenie Ludu. Bóg zbawia także serce, bo niewola serc spowodowała niewolę polityczną. Mówi Bóg: „Zabiorę was spośród ludów, zbiorę was ze wszystkich krajów i przyprowadzę was z powrotem do waszego kraju, pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi, i oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała”. (Ez 36,24-26) Pojęcie zbawienia zyskuje nowy, wewnętrzny wymiar, nie tracąc jednocześnie, co ważne!, swego odniesienia do aktualnej sytuacji. Jak zatem dziś powinniśmy rozumieć Boży dar zbawienia? Zapytajmy o to samego Chrystusa. 

Jezus odsuwa się od politycznego wyzwolenia, tak istotnego w Starym Przymierzu. Nie chce być przywódcą powstania przeciw Rzymianom. Jego dar nie jest jednak oderwany od chwili obecnej. Widzimy to wyraźnie w Ewangelii: „Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama” (Łk 19,8-9). Wizyta Jezusa przyniosła uzdrowienie Zacheuszowego serca. Już dziś ma on udział w zbawieniu. Już dziś odczuwa jego skutki. Czy nie zbyt mocno chcieliśmy podkreślić duchowy charakter tego, co przynosi Jezus, odrywając niechcący Jego dar od chwili obecnej? Mówiąc, że Ojciec posłał Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy miał życie wieczne, Jezus nie odsyła nas ze swymi darami wyłącznie w wieczność. Życie wieczne zaczynamy już dziś! Takie nowe życie otrzymał Zacheusz i to jest zbawienie, po które do Liturgii zaprasza nas Bóg. Słowa Dobrego Pasterza: „Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości” (J 10,10), okazują jakość daru, jaki na nas czeka. Jest życie, które nie ma sobie równych. Obfite, na całego. Może je dać tylko Bóg, i to już dziś. O tym skarbie marzy każdy z nas. Żyć pełnią życia, być szczęśliwym. Ten dar czeka w krainie, którą zwiedzamy. I nie trzeba za niego płacić cła.

Oddzieliliśmy nasze problemy zwykłego dnia od tego, co w kościele. Szukamy szczęścia, obfitego życia własnymi siłami na betonowej pustyni. Kościół swoje, życie swoje. Może to błąd? Może to w kościele, w Liturgii, tryska źródło życia. Tam daje siebie Ten, który jest życiem. Życiem w obfitości. Do nas przychodzi równie realnie jak do Mojżesza, Ezechiela, Zacheusza, Szawła. Nie przemienił ich życia? To samo ma dla nas w Liturgii.

Dlaczego w głębi serca nie wierzysz, że On już dziś może dać Ci szczęście? Nic dziwnego, że nie szukasz skarbów w Liturgii.

Jakim językiem przemawia liturgia? Co to jest symbol? Te pytania zajmą naszą uwagę następnym razem.

(7) „Najważniejsze jest niewidoczne”

Wybraliśmy się w podróż do Liturgii – nowej krainy, którą pragniemy poznać. Nie sposób to uczynić bez choćby podstawowej znajomości jej języka. Jakim zatem językiem mówi się w Liturgii? Trzeba przyznać, że sprawia on swym mieszkańcom nieco kłopotu, choć przy pewnej jego znajomości potrafi zachwycić swoim pięknem. 

W Liturgii mówi się zwykle o sprawach ważnych, sprawach serca, o wielkich smutkach i radościach. Można to wszystko powiedzieć wprost, tak po prostu. Czy nie jest to jednak zbyt prosto? Tak jest w naszym świecie. Jak ma chłopak wyrazić swą miłość dziewczynie? „Kocham cię” – tak od razu? To zbyt prymitywne. Będzie zatem piękniejszy strój i szczególnego rodzaju uśmiech i różne gesty, z których można się domyśleć tego co w sercu. Będzie i kwiat – on powie to co najważniejsze. Bo jak uczy nas Mały Książe: "to co najważniejsze jest niewidoczne”. A miłość jest najważniejsza. Nią też przede wszystkim zajmują się mieszkańcy Liturgii. Jak jednak mówić o tym, co niewidoczne? Służy do tego język symboliczny. To język Liturgii. Jego sens dobrze tłumaczy znaczenie greckiego słowa συμβολον (symbol), od którego pochodzi nazwa języka.

Czym to jest συμβολον dla Greka? To znak zawartego przymierza przyjaźni – złamana gałąź. Jeden koniec który posiadam przypomina o tym, którego nie widać, który zabrał mój przyjaciel, przypomina jego przyjaźń, która jest choć jej nie wiedzę. Symbol zatem to rzecz widzialna, która mówi o tym, co niewidzialne. Takim symbolem jest kwiat, wręczony kochanej osobie. Mówi on o tym, co w sercu, co niewidoczne. Towarzyszy słowom i wzmacnia ich wymowę. Takim symbolem jest także znak drogowy. Mówi o niebezpiecznym zakręcie, którego nie widzę, a który zaraz będzie. Takich symboli używa język Liturgii. Za pośrednictwem widzialnych znaków staramy się wyrazić to, co niewidzialne. Wbrew pozorom w wielu sytuacjach dość często używamy języka symbolicznego. Trzeba tylko poznać jego słowa – znaczenie symboli. Ich wyjaśnianie zajmie nasze kolejne spotkania.

(8) Wehikuł czasu

Po niespodziewanej świąteczno-grypowej przerwie zapraszam na kolejne spotkanie z krainą Liturgii. Dziś proponuję przyjrzeć się słowu wielokrotnie słyszanemu i powtarzanemu w odniesieniu do Mszy św., a jakby nie do końca rozumianemu. Czym jest Msza św.? Mówimy: Najświętsza Ofiara. Lecz dla chrześcijan istnieje tylko jedna ofiara Jezusa Chrystusa złożona przed dwoma tysiącami lat. Nie można jej składać ponownie. Jest jedna i doskonała, nie potrzebuje poprawki, ani powtarzania. A jednak Msza św. jest prawdziwą ofiarą Chrystusa. Nie jest to tylko pamiątka czy przypomnienie. Jak to możliwe? 

Trzeba przyznać, że katolikom odpowiedź na to pytanie sprawiała kłopot przez pewien czas. Zdarzało się, że nie zwracając na to głębszej uwagi używano określeń nieprecyzyjnych i błędnych. To powodowało uzasadnioną reakcję protestantów stawiających zarzuty temu co mówiliśmy o Eucharystii. Dzięki temu zostaliśmy zmuszeni do szukania nowych pojęć i słów, które lepiej, precyzyjniej będą oddawać tajemnicę Mszy świętej. Odrzucono określenia: odnowienie, ponowienie, powtórzenie jak i sugerowane przez protestantów: pamiątka, wspomnienie. Czym zatem jest Msza święta? To UOBECNIENIE wydarzeń paschalnych Chrystusa. Znamy to słowo, lecz cóż ono znaczy? Uobecnić to sprawić, iż wydarzenie jakie miało miejsce w przeszłości jest dla nas obecne, możemy w nim uczestniczyć. W pewnym sensie można celebrację liturgiczną porównać do wehikułu czasu, który przenosi nas do Jerozolimy za króla Heroda. Możemy słuchać Jezusa, być świadkami cudów i stanąć z innymi pod Krzyżem na Golgocie. Ta historia nie jest dla nas powtarzana, odtwarzana. Jesteśmy prawdziwymi uczestnikami wydarzeń wtedy, gdy one się dzieją. Możemy powiedzieć w czasie Mszy świętej: teraz i tu Jezus umiera na Krzyżu, a ja jestem przy tym.

Wehikuł czasu nie istnieje, ale liturgia owszem. Co naprawdę dzieje się, gdy uobecniamy tajemnicę Chrystusa we Mszy świętej? Jesteśmy w szczególnym związku z Chrystusem. Wchodzimy w Jego tajemnicę, która jest wieczna. Dla Boga nie ma czasu. Ten, który jest i Bogiem i człowiekiem prowadzi nas w rzeczywistość pozbawioną wymiaru czasu. Tajemnica Jego życia staje przed nami jako wieczna całość. Od narodzenia po śmierć. Jednocześnie spotykamy Dziecię, Dwunastoletniego, Mistrza, gdy naucza i uzdrawia oraz Ukrzyżowanego. Trudno to zrozumieć, bo jesteśmy kurczowo przywiązani do myślenia w kategoriach czasu i przestrzeni. Co nie możliwe dla człowieka, możliwe jest dla Boga. W Chrystusie dokonało się to niewiarygodne spotkanie dwu światów czasu i wieczności, Bożego i ludzkiego . Przez Niego w liturgii mamy dostęp do tego co wieczne, tego, co wydarzyło się dawno lecz jest dla nas uobecnione. Uczestniczymy w prawdziwej historii zbawienia.

Pomyśleć, że od lat ludzie słono płacą za możliwość stanięcia na Ziemi Jezusa. Jadą tysiące kilometrów, by być w Betlejem, Wieczerniku i Bazylice Zmartwychwstania. W liturgii otrzymujemy więcej. Będąc w Wieczerniku jestem tam z Jezusem i Apostołami i trwa właśnie Ostatnia Wieczerza! Tego nie potrafi żadne biuro podróży świata. A wszystko za darmo, w parafialnym kościele. Czy można zostać obojętnym na myśl o takiej możliwości? I jeśli wielu jest obojętnych to dlatego, że nie widzą skarbu, leżącego pod nogami. Warto poznawać krainę Liturgii. Tak często odwiedzana potrafi ciągle czymś zaskoczyć.

Powiedziałem, że Msza święta jest uobecnieniem tajemnicy paschalnej Chrystusa. Pozostaje teraz wyjaśnić drugą część. Czym jest tajemnica paschalna? Rozwiążemy tę tajemnicę w następnym spotkaniu.

(9) Trzy w jednym

Każdy kraj ma swoją stolicę, najwyższy szczyt i inne naj... Trzeba koniecznie stanąć w tych miejscach, by móc powiedzieć: znam ten kraj. Zapraszając na spotkanie z tym, co określamy mianem Tajemnica Paschalna Chrystusa, mam świadomość, że wspinamy się na szczyt szczytów. Wiem, że w krótkich słowach nie da się oddać pełni tego, co najwyższe, najgłębsze, naj... Bo jak w kilku zdaniach napisać, co widać z Mt. Everestu? Może trzeba tak, jak powiedział Pan Jezus:Chodźcie, a zobaczycie”(J 1,39)?

Jeśli słowo Pascha kojarzy się nam ze Świętami Wielkanocy, to całkiem prawidłowo. Właśnie wtedy przeżywamy Tajemnicę Paschy Chrystusa. Słowo to ma jednak bardziej odległe korzenie. To nazwa żydowskiego święta, obchodzonego na pamiątkę wyzwolenia z niewoli egipskiej. Hebrajskie „peszah” znaczy przejście. Jahwe przeszedł pośród swego Ludu, aby ten mógł przejść z kraju niewoli do Ziemi Obiecanej. Krew zabitego wtedy baranka stała się ocaleniem od śmierci, ceną ich wolności. Widzimy w tym jasną zapowiedź tego, co stało się poprzez Jezusa. O Nim mówi Jan Chrzciciel: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”(J 1,29). Jego Pascha, przejście przez śmierć do życia, otwiera nam drogę wyzwolenia. Jego Krew jest ceną naszej wolności. To stało się w Czwartek Uczty, Piątek Ofiary i Niedzielę Zmartwychwstania. Te trzy najważniejsze dni w historii ludzkości trzeba traktować jak jedno wydarzenie. Pascha Jezusa. Nie można ich oddzielać, myśląc o wielkanocnej radości w oderwaniu od cierpienia Wielkiego Piątku. To zakłamywanie Ewangelii. Jezus Zmartwychwstały ma przebity bok. Nie możemy szukać Zwycięstwa bez Krzyża. Nie ma takiego. Patrząc w takiej jedności na Tajemnicę Wielkanocną (Paschalną) Chrystusa, nie popełnimy błędu w odpowiedzi na pytanie: kiedy zaczynają się Święta Wielkanocne. Tak, w Wielki Czwartek wieczorem. W niedzielę Święta się kończą, a nie zaczynają. Nie ma obowiązku być w Wielki Czwartek czy Wielki Piątek w kościele? Zgoda. Na Rysy też nie ma obowiązku wychodzić, a kto kocha i potrafi, ten wychodzi. Warto stawać na szczycie.

Powiedzieliśmy poprzednio, że tę Tajemnicę Jezusa uobecniamy w Eucharystii. W niej są trzy w jednym. Wielki Czwartek, Wielki Piątek i Wielkanoc. Uczestniczymy z Apostołami w Ostatniej Wieczerzy, jesteśmy świadkami Męki na Golgocie i witamy Mistrza w poranek Zmartwychwstania. Te trzy wydarzenia obecne w Eucharystii wyznaczają jej wymiary ujmowane stosownymi nazwami:

        1. Łamanie Chleba, Wieczerza Pańska, Komunia święta (Wielki Czwartek). Msza święta jest Ucztą Nowego Przymierza.
        2. Najświętsza Ofiara (Wielki Piątek). Msza święta jest prawdziwą Ofiarą Chrystusa i Kościoła.
        3. Eucharystia (Wielkanoc). Msza święta jest dziękczynieniem za wszelkie dary jakie przynosi nam Zmartwychwstały.

Trzy w jednym to lepiej niż w telewizyjnej reklamie. Tak, świat Liturgii, który powoli odkrywamy, jest niezmiernie bogaty. Jednocześnie ofiara, uczta i dziękczynienie. Dla lepszego poznania musimy te rzeczywistości oddzielić i osobno zgłębić. Pozostaje mi zatem zaprosić następnym razem na Ucztę, którą w krainie Liturgii zastawi nam Gospodarz. Proszę nie zapomnieć o szacie godowej!

(10)Królewska Uczta

Kiedy sięgam pamięcią do Ewangelii, zastanawia mnie to, jak często Jezus mówiąc o Królestwie niebieskim, używał obrazu uczty. Niewątpliwie temu obrazowi bliska jest myśl o, bezpieczeństwie, zaspokojeniu i odpoczynku po prostu o szczęściu. Mówił więc Jezus: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi”(Mt 22,2), mówił o pannach głupich: „Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto” (Mt 25,10) oraz o tym, że wobec niewiary Żydów „przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym” (Łk 13,29).  Wyraźnie o przyszłym stanie szczęścia mówi Jezus do Apostołów: „Dlatego i Ja przekazuję wam królestwo, jak Mnie przekazał je mój Ojciec: abyście w królestwie moim jedli i pili przy moim stole oraz żebyście zasiadali na tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela” (Łk 22,29-30). Jednak najbardziej radykalnie wypowiedział się mówiąc o nagrodzie czekającej wiernych w służbie: „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał” (Łk 12,37). Wobec tych słów nie sposób się nie zadziwić. Znając odrobinę społeczny status niewolnika trudno sobie wyobrazić sytuację, w której pan obsługiwałby „mówiące narzędzie”. To równie nierealne jak wakacje na Hawajach dla bezrobotnego Rumuna. To nie są słowa, które się tak przypadkiem powiedziały i nie wiele znaczą. Jezus chce obdarować czymś aż tak niewyobrażalnym. Zadziwić i zachwycić się nam trzeba. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują.” (1 Kor 2,9) Nie czeka wcale Chrystus z wypełnieniem tej obietnicy do końca świata. W Wielki Czwartek On, Gospodarz przepasuje się prześcieradłem, aby usługiwać. Zastanawiające jest, że św. Jan – świadek Ostatniej Wieczerzy w swojej Ewangelii nie umieścił słów ustanowienia Eucharystii i jednocześnie tylko on opisuje obmycie nóg Apostołom. Czy nie jest to wielka metafora uniżenia Syna Bożego, które w Eucharystii osiąga swój szczyt? Jezus spełnia swoją obietnicę także wobec nas. Dziś. Przychodzi do krainy Liturgii jako Gospodarz-Sługa. Zastawia stół, przygotowuje ucztę i rozdaje siebie.

Co tydzień staję z Nim twarzą w twarz, a On pochyla się do moich stóp, aby je obmyć. Kiedy ja, niewolnik zacząłem traktować takie zachowanie PANA za normalne? Kiedy przestałem drżeć z radości i przejęcia, zasiadając z KRÓLEM do jednego stołu? Kiedy dar niewyobrażalny przestałem nazywać szczęściem? "I mówi mi: Napisz: Błogosławieni, którzy są wezwani na ucztę Godów Baranka!” (Ap 19,9) Błogosławieni to znaczy szczęśliwi. Zasiadający z Bogiem przy jednym stole, wolni od troski czy niedostatku, wpatrzeni w Jego oczu i dłonie obmywające stopy. Jeśli znasz większe szczęście, to mi powiedz. Jeśli nie, nie stój głodny z daleka, tylko odszukaj swą godową szatę.

„Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.” Ap 3,20

(11) Dlaczego chleb?

Kiedyś byłem na urodzinach u swojego Przyjaciela. Zaprosił jeszcze wiele innych osób. Przyjęcie było naprawdę wspaniałe. Niczego nie brakowało. Z radością słuchaliśmy opowiadań Gospodarza, wspominaliśmy przeszłość, ciesząc się, że możemy być razem. Wreszcie nadszedł uroczysty moment, główna atrakcja przyjęcia: tort ze świecami. Gdy po ich zdmuchnięciu Gospodarz przystąpił do krojenia i rozdawania tortu, kilku z uczestników spotkania podniosło się z miejsc. "Na nas już czas, Wszystkiego najlepszego!” I wyszli. Oczy Gospodarza nie były już, jak poprzednio, rozjaśnione uśmiechem. Gdy podawał mi porcję, zerknął ukradkiem na drzwi. Co czuł? O czym myślał? Nie śmiałem zapytać. Później zastanawiałem się, dlaczego w ogóle przyszli. Zrobić przykrość? Nikt ich nie zmuszał. Mogli zostać w domu. Nie wiem jak bym to odebrał, gdyby zdarzyło się to na moich urodzinach. To musi bardzo boleć. Zrobiło mi się żal mojego Przyjaciela. Przecież nic nie brakowało, tak się starał, dał wszystko. Jak można Przyjacielowi zrobić coś takiego?

Nie możliwe? To proszę stanąć przy drzwiach kościoła w niedzielę i policzyć ludzi, którzy po „Oto Baranek Boży” wychodzą do domu. Skończyło się. Odrobione. Ktoś powie, że to margines. Możliwe, pokazuje on jednak skrajnie postawę, która charakteryzuje niestety wielu uczestników niedzielnej Eucharystii. Nie słyszą oni Jezusowych słów „Bierzcie i jedzcie” i zamiast brać i spożywać wolą się przyglądać. Jak to się stało, że z przykazania „przynajmniej raz w roku” zrobiliśmy wystarczy raz w roku? Czy Pan Jezus pomyślał Komunię świętą jako świąteczny frykas? Wtedy, jak sądzę, wziąłby do rąk coś bardziej świątecznego: pachnący placek, wykwintną pieczeń czy słodki owoc figi. On wybrał chleb. Powszedni, codzienny, bez którego nie sposób się obejść. Zechciał, aby zjednoczenie z Nim odbywało się przez posiłek czynność codzienną, nie tylko świąteczną. Zapragnął być naszym pokarmem, bo przyjmujemy go tak często. Nie ma chyba większego zjednoczenia, jak między człowiekiem a pokarmem. Oto cząstki pokarmu ulegają rozdrobnieniu i przetworzeniu na własne. Są wbudowywane w ciało oraz dają mu energię. Jezus chciał... A my wolimy się przyglądać. Stoimy jak żebrak przed szybą restauracji. Nie jesteś żebrakiem, lecz zaproszonym do środka. W czym problem? Szata godowa? Faktycznie nie opłaca się jej prać dla jakiejś tam kolacyjki.

„Jezus mu odpowiedział: Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Drugi rzekł: Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego. Jeszcze inny rzekł: Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść. Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych. Sługa oznajmił: Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce. Na to pan rzekł do sługi: Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Albowiem powiadam wam: żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty.” Łk 14,16-24

(12) Uczta Przymierza

W naszych wędrówkach po liturgicznej krainie stopniowo odkrywamy niezmierne bogactwo darów jakie zostały dla nas tu przygotowane. Spostrzegamy się także jak często nie umiemy docenić i dobrze przyjąć skarby, jakie kryje w sobie Liturgia. Ciągle potrzebujemy odświeżać nasze spojrzenie na sytuacje, w których chodzi o miłość, a z którymi stykamy się często. Rutyna i bezmyślny rozpęd potrafią odebrać radość najpiękniejszym nawet przeżyciom. Tak często widać to w życiu rodzinnym. Miłość nieustannie wymaga pielęgnacji jak kwiat. Kto się spieszy, nie myśli i zapomina dbać, nie znajdzie więcej prócz zwiędłych liści.

Spróbujmy zatem dziś odkryć lub przypomnieć wymiar Eucharystii, o którym rzadko się mówi. Sięgnijmy do słów z Ostatniej Wieczerzy: „Podobnie, skończywszy wieczerzę, wziął kielich, mówiąc: Ten kielich jest Nowym Przymierzem we Krwi mojej. Czyńcie to, ile razy pić będziecie, na moją pamiątkę!” (1Kor 11,25) Jezus mówi o przymierzu. To jedno z podstawowych pojęć koniecznych do zrozumienia judaizmu i chrześcijaństwa. Przymierze w tamtym czasie było odpowiednikiem traktatu pokojowego, międzynarodowej umowy. Zawierane było między państwami, narodami, mieszkańcami miast czy też wędrownymi szczepami. Działo się tak na zakończenie wojny lub gdy w czasie wędrówki przez pustynie spotkały się dwa szczepy i nie zamierzały ze sobą walczyć. Możliwe jest przymierze równych partnerów i wtedy warunki układu podlegały pertraktacji. Bywały też przymierza z silniejszym, który na własnych warunkach brał w opiekę słabszego, żądając w zamian pewnych usług, czy daniny. Różną formę miał sam akt zawarcia przymierza. Jeden element powtarza się niezmiennie nawet do dziś: wspólny posiłek. W tym czasie nie siadano z kimkolwiek do stołu. Uczta przymierza była potwierdzeniem zawartej zgody, znakiem przyjaźni i jedności. Pan Bóg przyjął tę formułę społeczną przymierza jako model relacji ze swoim ludem. W Historii Zbawienia przymierze było zawierane wielokrotnie: z Adamem (por. Rdz 1,16), z Noem (por. Rdz 8,21), z Abrahamem (por. Rdz 15,18), a wreszcie z Mojżeszem na górze Synaj. Opis tego przymierza ważne zakończenie: „Wtedy wziął Księgę Przymierza i czytał ją głośno ludowi. I oświadczyli: "Wszystko, co powiedział Pan, uczynimy i będziemy posłuszni".  Mojżesz wziął krew i pokropił nią lud, mówiąc: "Oto krew przymierza, które Pan zawarł z wami na podstawie wszystkich tych słów".  Wstąpił Mojżesz wraz z Aaronem, Nadabem, Abihu i siedemdziesięciu starszymi Izraela.  Ujrzeli Boga Izraela, a pod Jego stopami jakby jakieś dzieło z szafirowych kamieni, świecących jak samo niebo.  Na wybranych Izraelitów nie podniósł On swej ręki, mogli przeto patrzeć na Boga. Potem jedli i pili” (Wj 24,7-11) Ta uczta przymierza nie była jedynie wydarzeniem jednorazowym. Żydzi co rok spożywają uroczystą wieczerzę paschalną, w czasie której wspominają wyjście z Egiptu i zawarcie przymierza na Synaju. Nie jest to dla Żydów zwykła kolacja. Ma ona szczególne znaczenie. Udział w tej wieczerzy jest aktem religijnym, odnowieniem przymierza, osobistym przystąpieniem na nowo do umowy z Bogiem.

W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus mówi o Nowy Przymierzu, które zostanie zawarte w Jego Krwi, przez Krzyż. Każdy z nas wszedł w tę umowę z Bogiem poprzez Chrzest święty. Działo się to jednak bez naszej świadomości. Stąd powstaje często pragnienie potwierdzenia, odnowienia tego aktu w sposób świadomy, w dorosłym już życiu. Ponadto nasze postępowanie często jest sprzeczne z podjętą Umową. Potrzebujemy zatem okazania, że to była jedynie pomyłka, że chcemy trwać w Przymierzu. Najlepszą okazją do tego jest pełny udział w Eucharystii – Uczcie Nowego Przymierza. Kiedy uczestniczę w Męce Chrystusa, jestem osobiście zawieram Przymierze w Jego Krwi. Są dwa momenty sprzyjające przeżyciu tej osobistej decyzji: Credo i Komunia święta. Gdy wyznaję wiarę, w uroczysty sposób, publicznie oświadczam o swej przynależności do Boga. Kiedy przystępuję do Komunii, odnawiam moją więź i jedność z Chrystusem. Spożywając z ofiary złożonej Bogu, wchodzę w szczególną z Nim bliskość, potwierdzam moją przyjaźń. Usiąść przy jednym stole – to wiele znaczy. Zawieram Umowę o Życie Wieczne.

(13) Stół Słowa

Zapraszając na Ucztę, jaką w Liturgii przygotował nam jej Gospodarz, chwaliłem jej niezwykłość. Prawdziwie „wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują.” (1 Kor 2,9) Nie zdołałem jednak powiedzieć wszystkiego. Bogactwo tej uczty jest dużo większe. Oto zastawione są dla nas dwa stoły. Z jednego przyjmujemy Ciało Chrystusa, z drugiego Jego Słowo. Obydwa stoły składają się na jedną ucztę, są ze sobą związane i jednakowo ważne. Wielokrotnie w nauce Kościoła powtarza się głos podkreślający wagę liturgii Słowa w Eucharystii tak, że bez niej nie wolno sprawować Mszy świętej. W historii kontrowersji z protestantami, odrzucającymi sakramenty, katolicy bardzo rozwinęli swoją cześć dla Eucharystii ze szkodą dla Słowa Bożego. W poprzek takiemu myśleniu staje nauka Soboru Watykańskiego II (Konstytucja o Objawieniu Bożym „Dei Verbum”). Stąd zdanie z Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Kościół zawsze czcił Pismo święte, podobnie jak czci Ciało Pana. Nie przestaje ukazywać wiernym Chleba życia branego ze stołu Słowa Bożego i Ciała” (KKK 103). Takie spojrzenie na Słowo Boże jako pokarm zakorzenione jest głęboko w wizji proroka Izajasza: „Otworzyłem więc usta, a On dał mi zjeść ów zwój, mówiąc do mnie: Synu człowieczy, nasyć żołądek i napełnij wnętrzności swoje tym zwojem, który ci podałem. Zjadłem go, a w ustach moich był słodki jak miód.” (Iz 3,2-3) Spróbuję teraz dla tych, którzy pragną zasmakować w słowie Pana, przeglądnąć menú tej słodkiej jak miód uczty.

W dni powszednie przewidziane są trzy dania. Pierwsze jest tekstem zaczerpniętym najczęściej ze Starego Testamentu czytanym  dzień po dniu w sposób ciągły (lectio continua). Drugie wzięte jest z najpiękniejszej księgi modlitw – Psalmów. Treść psalmu responsoryjnego powtarza główną myśl  pierwszego czytania, jest smakowaniem usłyszanego słowa i stanowi odpowiedź słuchających. Tak często czynimy przy stole, chwaląc przed gospodarzem jakość podanych potraw. Trzecie danie stanowi fragment Ewangelii. Poprzedza ją uroczysta aklamacja „Alleluja”. To jak w czasie przyjęcia zapowiedź przed daniem specjalnym: "A teraz uwaga, czeka nas coś szczególnego”. Po Ewangelii, jeśli na to czas pozwala powinna być homilia lub chwila milczenia – kolejny moment smakowania słowa. Całość kończy modlitwa wiernych, będąca reakcją na słowo Boże.

Niedzielna Uczta Słowa ma menú nieco bogatsze i bardziej uroczyste. Poszerzone jest ono o drugie czytanie zaczerpnięte z Nowego Testamentu i wyznanie wiary. Dobór czytań niedzielnych nie jest przypadkowy. Odkrycie tego, kiedyś w latach licealnych, pomogło mi lepiej rozumieć, zasmakować w tym, co przygotował dla mnie Gospodarz. Tak jest na eleganckich przyjęciach, że kolejność potraw jest ściśle określona, i każdy z gości otrzymuje taką informację, aby wiedział, czego się spodziewać i dobrze rozłożył siły. Podobnie jest w Uczcie Słowa. Taki spis potraw możemy znaleźć w specjalnych wydawnictwach zawierających czytania niedzielne jak: Mszał z czytaniami (Księgarnia św. Jacka), kalendarze z czytaniami (Werbinum i inne) czy tygodniki katolickie. Sięgając do nich wcześniej możemy przygotować się do uczty. Można także powrócić do otrzymanego Słowa choćby w niedzielne popołudnie. Przekonałem się o tym osobiście, że inaczej słucha się tekstów wcześniej przemyślanych. To lepiej smakuje. I jeszcze tajemnica układu czytań pozwalająca dotrzeć do ich głównej myśli. Najlepiej jest czytać po pierwszym czytaniu i psalmie Ewangelię, gdyż te czytania są ze sobą połączone wspólną myślą. Fragment Starego testamentu zawiera zapowiedź, postawienie pytania czy problemu. Ewangelia jest odpowiedzią, realizacją w osobie Jezusa Bożego planu. Drugie czytanie można traktować, jako pewnego rodzaju uzupełnienie, nowe światło czy praktyczne zastosowanie ewangelicznych zasad.

Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć smacznego!

(14) Ofiara

Jednym z ważniejszych elementów uszczęśliwiającego (=zbawczego) spotkania, jakie może być w Liturgii naszym udziałem, jest ofiara. Ten znak powstał bardzo dawno. Występuje we wszystkich religiach i wszystkich epokach historii ludzkości. Ktoś kiedyś pierwszy raz ułożył stos kamieni w ołtarz, kładąc na nim dla Boga coś ze swego dobytku. Istotą tego gestu jest dar. Oddaję część tego, co posiadam, co zdobyłem własną pracą. Oddaję, bo widzę świat wokół mnie jako wielki dar od Boga. Tak wyglądają pierwsze ofiary, o których wspomina Księga Rodzaju. Ofiary z płodów roli i hodowlanych zwierząt były nie tylko wyrazem wdzięczności za urodzaj. Człowiek miał świadomość, że jego istnienie także jest darem, dlatego pragnie ofiarować i swoje życie. Ofiara łączy się z oddaniem życia, przelaniem krwi, która jest jego siedliskiem. Zabijane zwierzę miało w pewien sposób zastąpić człowieka. Jest to dar zupełny, utrata na rzecz Boga. Nic nie pozostaje. Nie trudno było odnaleźć sposób „przekazania” Bogu ofiary. Tajemnicza niematerialność ognia i unoszący się w górę dym wyraźnie wskazywały, co dzieje się ze spalanymi dobrami.

Nie wszystkie jednak ofiary były całopalne. Przy ofiarach biesiadnych spalano jedynie wybraną część tego, co było złożone na ołtarzu. Pozostałą część spożywano podczas uczty ofiarnej. Nie był to jednak zwykły posiłek. Jednym z biesiadników był sam Bóg. Udział w takiej uczcie był aktem czci wobec Boga i okazją do wejścia z Nim w szczególną relację bliskości. Do tego rodzaju ofiary, który jest jednocześnie ucztowaniem z Bogiem jeszcze wrócimy, aby głębiej poznać liturgię Eucharystii. 

Ta odrobina historii konieczna jest do zrozumienia tego, co dziś czynimy. Znaki liturgii nie zostały wczoraj wymyślone, lecz mają swoje korzenie nieraz w dalekich czasach. To prawda, że czerpiemy z dziedzictwa pokoleń i kultur, jest jednak coś w chrześcijaństwie, co stanowi o jego wyjątkowości. I tym chciałbym podzielić się w kolejnym spotkaniu.

Na koniec słowo z proroka Izajasza pokazujące, że spełnienie samego rytuału nie jest jeszcze ofiarą miłą Bogu. Jeśli składany dar, zwierzę czy płody roli, nie tylko zastępują, lecz wyręczają człowieka, bo już wszystko ma załatwione, to taka ofiara jest obrazą Boga.

Co mi po mnóstwie waszych ofiar?  mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łoju tłustych cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy przychodzicie, by stanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawidzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi się je znosić! Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. Obmyjcie się, czyści bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło!” (Iz 1,11-16) 

(15) Nasza ofiara

Z wdzięczności za dary Bożej dobroci i własne istnienie od wieków człowiek ucieka się do znaku ofiary. Wyraża w ten sposób pragnienie całkowitego oddania swego życia Bogu. To znak występujący powszechnie w religiach świata. Ofiara chrześcijan jest jednak inna niż wszystkie. Co stanowi o jej oryginalności?

Oto gdy we wszystkich religiach człowiek składa Bogu ofiary, w chrześcijaństwie to Bóg siebie składa w ofierze człowiekowi! W pierwszej chwili takie stwierdzenie może dziwić, szokować. Zbyt mocno jesteśmy przywiązani do myśli, że jesteśmy w stanie obdarować Boga. A to niemożliwe! Tłumaczy to nam Pan Bóg w słowach Psalmu: „Gdybym był głodny, nie musiałbym tobie mówić, bo mój jest świat i to, co go napełnia. Czy będę jadł mięso cielców albo pił krew kozłów?” (Ps 50,12-13) O tym jak trudno przyjąć fakt, że nie robimy Bogu łaski swoimi darami, w znamienny sposób mówi Psalmista: „Nie chciałeś ofiary krwawej ani obiaty, lecz otwarłeś (dosłownie: przekopałeś!) mi uszy (...) Wtedy powiedziałem: Oto przychodzę”. (Ps 40, 7-8) Potrzebujemy takiego przekopania uszu, by pojąć, że naprawdę to tylko Bóg daje. Stąd, jak wcześniej wspomniałem, najpiękniejszą ofiarą jaką człowiek może złożyć Bogu jest przyjąć Jego dar. Czy zatem chrześcijanie nie składają ofiar swemu Bogu? Właściwie nic nie przynoszą do kościoła, ani zwierząt, ani płodów roli. Składają, lecz tą pierwszą i jedyną jest ofiara Jezusa Chrystusa. W niej Bóg daje nam siebie a my „przez Chrystusa, z Chrystusem, w Chrystusie” oddajemy Bogu wszelką cześć i chwałę i wszystko, co pragniemy uczynić ofiarą. Te słowa zaczerpnięte z liturgii Mszy św. oddają sens chrześcijańskiej ofiary. Najpierw Bóg daje nam siebie i dzięki temu możemy w Chrystusie znaleźć arcykapłana, który składa siebie w ofierze jako jeden z nas. Łącząc się z tą ofiarą przez Niego z Nim i w Nim składamy nasze ofiary. 

Więc coś składamy w ofierze? Tak. Każdy kto przyjął dar Bożego życia w obfitości, to znaczy poprzez Chrzest stał się chrześcijaninem,  jest uzdolniony do udziału w kapłaństwie Chrystusa. Pisze o tym św. Piotr :Zbliżając się do Tego, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa”.(por. 1P 2,4-5). Ta ofiara ma charakter duchowy. Nie widać tego, co składamy. Może dlatego tak łatwo przeoczyć, zapomnieć, że my także składamy ofiaręprzez Chrystusa z Chrystusem i w Chrystusie”. To także nasza ofiara. Czy słowa słyszane co tydzień: „Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę przyjął Bóg Ojciec Wszechmogący”. Coś dla nas znaczą? Oto kapłan w zastępstwie Chrystusa wzywa do modlitwy, by Jego (Chrystusa!) i nasza ofiara została przyjęta. Czy nie kłamię ustami, gdy mówię: „Niech Bóg przyjmie ofiarę z rąk Twoich... skoro nie ma tam mojego daru? Jak często stajemy przy ołtarzu Chrystusa z pustymi rękami, dając świadectwo byle jakiego przyjęcia Jego darów. Udział w kapłaństwie Chrystusa to wielki przywilej. Co myśleć jednak o kimś, kto nie chce tego daru przyjąć, lekceważy go? Co zatem mogę ofiarować? Odpowiedź znajdujemy w nowym Katechizmie Kościoła Katolickiego: "W Eucharystii ofiara Chrystusa staje się także ofiarą członków Jego Ciała. Życie wiernych, składane przez nich uwielbienie, ich cierpienia, modlitwy i praca łączą się z życiem, uwielbieniem, cierpieniami, modlitwami i pracą Chrystusa i z Jego ostatecznym ofiarowaniem się oraz nabierają w ten sposób nowej wartości”. (KKK 1368) Oto nasza ofiara.

Życie, uwielbienie, cierpienie, modlitwa i praca to duchowa ofiara chrześcijanina. Te dary nie są widoczne dlatego wymagają kolejnych znaków w symbolicznym języku liturgii. Niech staną się one przedmiotem naszego zainteresowania w kolejnym spotkaniu.

(16) Owoc pracy rąk ludzkich

Odwiedzając krainę Liturgii, dostrzegliśmy, że traktuje się tu przychodzących inaczej niż gdzie indziej. Nie jestem wyłącznie turystą i obserwatorem. W Liturgii zaproszony jestem do aktywnego udziału we wszystkim, co się tu dzieje. Tu Gospodarz czyni mnie swoim domownikiem razem z tymi, którzy przyszli. Jesteśmy ludem kapłańskim, możemy naszą wdzięczność za niezliczone dary Jego dobroci wyrazić ofiarą. Lecz wszystko co mamy, to za mało, by godnie oddać Mu cześć. Dlatego uczestniczymy w ofierze Jego Syna, który będąc jednym z nas, w doskonały sposób składa dziękczynienie. Nasze dary włączamy w ofiarę Chrystusa. W niej zyskują one nowy wymiar. W ofierze pragniemy oddać Bogu całych siebie, wszystko co posiadamy, co robimy, kim jesteśmy. To duchowa ofiara wymagająca symbolicznego znaku, który by ją wyraził. Jednym z nich jest chleb. Znak ustanowiony przez samego Chrystusa. 

Jego treść przybliża nam modlitwa odmawiana przez kapłana w trakcie przygotowania darów, gdy po liturgii Słowa kładzie chleb na ołtarzu: „Błogosławiony jesteś Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, owoc ziemi i pracy rąk ludzkich. Tobie go przynosimy, aby stał się dla nas chlebem życia”. Muszę przyznać, że nie łatwo przeżyć pełną treść tego znaku. Zwykle nie słyszymy modlitwy odmawianej po cichu, gdy wszyscy śpiewają pieśń. Łatwo potraktować ten moment liturgii jako przerwę techniczną – trzeba przecież to wszystko poukładać i zaraz będziemy się modlić dalej, a póki co śpiewamy. W ten sposób wielu przyszedłszy na ofiarę wcale jej nie składa! Gdy przyszedł czas by złożyć na ołtarzu swój dar, oni myśleli, że przerwa. Może warto poprzez słowa pieśni zanieść na ołtarz swoje serce, spracowane dłonie i całe dobro tygodnia. Czasem, w trakcie uroczystej liturgii lub gdy Msza św. sprawowana jest w małych grupach, obrzędem pomagającym przeżyć współudział w ofierze Chrystusa jest procesja z darami. Chleb i wino, a czasem inne dary (jak np. w czasie Mszy papieskich) zanoszone są uroczyście do ołtarza. To trwa dłużej i jest szansą na osobistą refleksję. Ja też mam dar. Jaki on jest, co mogę złożyć dzisiaj Bogu na ofiarę. W małych grupach praktykowany jest jeszcze jeden dobry zwyczaj. Przed Mszą św. przy wejściu do kościoła ustawia się stolik z darami. Każdy z przystępujących do Komunii św. przekłada do naczynia (pateny) swoją cząstkę chleba. Jakby go przyniósł ze sobą. Ten gest pomaga głębiej uświadomić sobie, że ja też coś przynoszę na ofiarę, choć tego nie widać.

Powróćmy jednak do znaku chleba. Owocu ziemi i pracy rąk ludzkich, jak mówi modlitwa. Chleb jest zatem symbolem wszelkiej pracy. Jest wprawdzie darem Boga, lecz nie byłoby go bez ludzkiego trudu. Dawniej gdy tak wielu trudziło się dla chleba, gdy większość mieszkała na wsi, ten symbol był wręcz oczywisty. Dziś dla pracujących w przemyśle, na budowie, czy w szpitalu chleb nie jest bezpośrednim przedmiotem pracy. Trzeba więc wewnętrznego wysiłku, by w kawałku białego chleba składanym na ołtarzu umieścić swój trud pracy. Ostatecznie jednak każdy idzie do pracy "za chlebem” i ów związek pracy i chleba nie jest jedynie historyczny.

Dlaczego jest w człowieku pragnienie, by owoc swej pracy oddać Bogu? Praca stanowi zasadniczą część naszego życia. W niej człowiek skierowany jest ku ziemi i całemu bogactwu, które w sobie kryje. Pochyla się, by ją przetwarzać czynić sobie poddaną i sposobniejszą do zamieszkania. Człowiek ma jednak świadomość, ze nie należy do tej ziemi, nad którą się pochyla. Wyrasta ponad nią, jest kimś więcej. To w ofierze praca zyskuje swój najgłębszy sens. Złożona Bogu w dani nie będzie źródłem uciemiężenia człowieka, lecz pozwoli się odrywać ku Temu, który jeden godzien jest ofiary. Dla Niego warto stracić coś z owocu pracy, by ku Niemu wznieść się ponad ziemię, uprawianą w pocie oblicza swego. Taki wymiar wznoszenia ponad ziemię ma współudział naszej pracy w ofierze Chrystusa. Oto odrobina chleba przyniesiona na ołtarz z naszego trudu staje się za moment Chlebem Życia, pokarmem na drogę do nieba. Praca sama w sobie nie ma tej mocy wznoszenia. Musi być ofiarowana Bogu. Tylko On może zdjąć rajskie przekleństwo:Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twojego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. w pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!” (Rdz 3,17-19). Odkupienie objęło także świat ludzkiej pracy. Lecz Odkupienie nie dokonuje się automatycznie, bez naszego udziału. Pracę trzeba przynosić do Boga, aby ją uzdrawiał i przemieniał w Chleb Życia. Co dzieje się z pracą nie oddaną Bogu możemy dziś zobaczyć niestety coraz częściej. Powoli niszczy ona człowieka przemieniając jego serce w mieszek uciułanych grosików. Drugi człowiek interesujący jest jedynie wtedy, gdy można na nim coś zarobić. Taka praca redukuje człowieka do wymiaru roboczego wołu, choćby miał kilka fabryk i jeździł mercedesem. Nie jesteśmy stworzeni do pracy. To środek pomnażania dobra, by wreszcie oderwać się od ziemi i stanąć przed Ojcem.

Błogosławiony jesteś Panie, Boże wszechświata, że dajesz nam chleb, nad którym się utrudziliśmy. Ty przemieniasz go dla nas, by stał się Chlebem Życia. Błogosławiony jesteś Boże teraz i na wieki.

(17) Uśmiech i łzy

W znaku chleba składamy Bogu w ofierze tę część naszego życia, którą wypełnia praca, jej owoce, utrudzenie i całe dobro, jakie z niej płynie. Celowo nie wspomniałem o składce, geście ofiarnym, w którym także oddajemy Bogu naszą pracę. Wiele tu nieporozumień i błędnych sądów, dlatego temat wymaga osobnego potraktowania, co wkrótce obiecuję uczynić. Dziś sięgnijmy do słownika liturgiczno-polskiego po następny wybrany przez Chrystusa znak – wino.

Na wielu kartach Pisma świętego wino jest symbolem radości. Nietrudno odkryć tę symbolikę. Wiadomo jak wino działa. Bóg stworzył „wino, co rozwesela serce ludzkie” (Ps 104, 15). Jeśli nasze skojarzenia są w tej materii nie całkiem jednoznaczne (niektórzy chcieliby powiedzieć, że alkohol jest dziełem szatana), to jest to nasze smutne obciążenie narodowe. By w sposób wolny od pomyłek patrzeć na Eucharystię potrzebujemy oczyścić nasze spojrzenie na alkohol. Musimy podglądnąć (osobiście lub dzięki TV) Francuzów czy Włochów jak wino potrafi im pomagać a nie przeszkadzać w radości spotkań. Przekonujemy się niemal na co dzień, że także świętowanie, radość i rozrywka potrzebują być oddane Bogu, aby dobrze służyły człowiekowi. Bez Boga zbyt łatwo jest utracić umiar i zamiast radości znaleźć kłopoty, zbyt łatwo w powodzeniu i dostatku zapomnieć o Dawcy wszelkiego dobra i obrócić swe serce do bożków. Dlatego przynosimy na ołtarz wino, znak radości i świętowania, aby wszystkie nasze piękne dni, prowadziły do szczęścia bez końca.

Radość nie wyczerpuje jednak symboliki kielicha wina stawianego na ołtarzu. Do odkrycia dalszej treści tego znaku prowadzą nas słowa Ewangelii, w których Jezus mówi o kielichu swej Męki: „Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” (Mt 20,22) oraz w Ogrójcu: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26,39). W ustach Jezusa kielich staje się synonimem cierpienia. Kto dotknął tej rzeczywistości w swoim życiu nie ma wątpliwości jak bardzo potrzebne jest przyniesienie cierpienia na ofiarę. Gdzie znaleźć odpowiedź na powracające w dzień i w nocy pytanie: dlaczego cierpię? W poszukiwaniu sensu trzeba dotrzeć do Tego, "w którym rozjaśnia się tajemnica cierpienia i śmierci człowieka” (Jan Paweł II, Salvifici doloris). Trzeba dotknąć ołtarza Krzyża, z którego czerpie sens wszelkie cierpienie, gdzie można zacząć pytać dla czego (kogo) cierpię. Bogu ofiarowane cierpienie staje się sensowne, potrzebne i cenne. W życiu mamy dość trudnych czy bolesnych sytuacji. Niech teraz spojrzenie na kielich wina wznoszony nad ołtarzem w ofiarnym geście będzie zaproszeniem do dodania swojej kropli trosk.

Czy nie jest zadziwiające to paradoksalne zestawienie radości i cierpienia w jednym znaku? Jezus umie tak łączyć. Czyż nasze życie nie jest właśnie takie? Wymieszane. To obraz całego życia. Pełny obraz bez ogłupiającej reklamy. To jednocześnie zapowiedź przemiany. Ona dokonuje się w Eucharystii. Moja kropla wina staje się ceną wieczności. Mój ból przemieni się w radość. To tajemnica życiodajnej śmierci, w którą wchodzimy uczestnicząc w ofierze Chrystusa, przynosząc siebie na ofiarę. 

Błogosławiony jesteś Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy wino, w którym Ci przynosimy uśmiech i łzy, aby stało się dla nas Napojem Duchowym. Błogosławiony jesteś Boże teraz i na wieki.

(18) Dziękczynienie

Eucharystia zawiera w sobie wydarzenia Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku i Wielkanocy. Wielkoczwartkowy wymiar uczty omówiliśmy w naszych ostatnich wędrówkach liturgicznych. Wymiar ofiary natomiast został dość obszernie potraktowany we wcześniejszych odcinkach (8-11). Pozostaje nam dziś spojrzeć na Mszę świętą jako spotkanie ze Zmartwychwstałym Jezusem w dzień wielkanocny.

Nazwa Mszy świętej – Eucharystia – zyskuje ostatnio coraz większą popularność nawet w języku potocznym. Ta nazwa przybliża nas do zasadniczej treści wielkanocnego spotkania. To słowo używane od bardzo dawna przez chrześcijan pochodzi z języka greckiego. Rzeczownik ευχαριστια (eucharistia) znaczy dziękczynienie. Myślę, że warto w tym momencie zastanowić się nad tym, skąd bierze się uczucie wdzięczności. Współczesna cywilizacja oparta na prawach człowieka i regulowana zasadami rynku, rozwija w nas myślenie w kategoriach prawnych należności i zobowiązań. Wiemy, że wszystko ma swoją cenę, jakie są nasze obowiązki i co się nam za to należy. Umiemy walczyć o przestrzeganie praw, upominać się o swoją należność. I jakoś nieswojo czujemy się w sytuacji, gdy ktoś nie oczekuje zapłaty za wyświadczoną przysługę. W rozumowaniu „coś za coś” taka możliwość się nie mieści. A już nie do zniesienia dla tak myślącego człowieka jest pozycja, w jakiej staje on przed Bogiem. Tak naprawdę nic mu się nie należy. Nawet jego własne życie. I jak tu być niezależnym i wyrównującym zawsze swoje rachunki? Niemożliwe. Oczywiście nie wszyscy tak myślą, lecz wiele z tej filozofii życia przenika do naszych serc. Tak często przyjmujemy wobec bliskich postawę roszczeniową. To mi się należy i koniec. Zdarza się nam wtedy, że jakiś dar przyjmujemy jak coś zwykłego, należność. Wtedy daleko nam do postawy wdzięczności, która dostrzega każdy gest ponad sprawiedliwością, a nawet dziękuje za to, co się należy. Jak trudno jest zrozumieć wielu ludziom, że od Boga im się nic nie należy, że wszystko jest darem darmo danym. I nie potrafimy zapłacić, zasłużyć sobie. Lecz kiedy uświadomimy już sobie cały ogrom darów od Boga i dostrzeżemy, że skarby te otrzymaliśmy przez Chrystusa, Jego cierpienie, śmierć i zmartwychwstanie – to powstaje szansa na przemianę serca. Zdziwienie, zachwyt i radość otwierają drogę nowym uczuciom nieznanym w świecie prawa i biznesu. Wdzięczność to szczególne wzruszenie miłością, przez którą ktoś obdarował mnie nie z powinności czy interesu, lecz dla tego, że jestem. To reakcja na hojną miłość akceptującą. Wdzięczność nie jest łatwym uczuciem. Budzi ona zakłopotanie, pragnienie odpowiedzi. Wobec Boga stajemy przed świadomością, że wszystkie gesty i słowa są za małe, niewystarczające. Wdzięczność chce jednak być wyrażona, domaga się tego. I tu z pomocą przychodzi nam sam Ofiarodawca. W Jezusie znajdujemy jedynego Pośrednika, który jest w stanie nasze małe „dziękuję” uczynić godnym Boga. Taką świadomością żyli od pierwszych wieków chrześcijanie nazywając swoje spotkanie ze zmartwychwstałym Panem ευχαριστια – dziękczynienie.

Myślę, że warto dołożyć dziś jeszcze więcej wysiłku, by ten wymiar sprawowania Eucharystii należycie wydobyć i głębiej przeżyć. Niewątpliwie atmosfera niedzielnej Mszy świętej w naszych parafiach jest często daleka od radosnego świętowania. Wiele zależy tu od kapłana przewodniczącego liturgii. Są jednak takie momenty celebracji, w których osobista uwaga może pomóc i ich przeżyciu. Jest ich niemało, dlatego zapraszam za tydzień na odkrywczą wyprawę. Będziemy znajdować perły zakurzone lub ukryte, obok których przechodziliśmy już wielokrotnie z obojętnością.

(19) Moje dziękczynienie

Obiecałem, że dziś w krainie Liturgii będziemy odnajdywać skarby wdzięczności. Te momenty Eucharystii, które w szczególny sposób wyrażają wdzięczność i uwielbienie lub do niego wzywają. Oto one:

  • Gloria. Już na początku po akcie pokuty, doświadczywszy Bożego przebaczenia śpiewamy hymn „Chwała na wysokości Bogu”. Modlimy się słowami aniołów z Betlejem, sławiąc Boga przychodzącego do swego Ludu na zgładzenie grzechów świata.
  • Alleluja. Uroczysta aklamacja przed Ewangelią jest słowem zaczerpniętym z liturgii żydowskiej. Hallelu Jah! to radosny okrzyk „chwalcie Pana”. W tym miejscu wyrażamy naszą szczególną wdzięczność za Słowo Boże, za tajemnicę „wsłowienia” Boga, który dał nam siebie poznać w ludzkim słowie.
  • Przygotowanie darów. Składając na ołtarzu chleb i wino kapłan wypowiada (po cichu, gdy wszyscy śpiewamy pieśń) modlitwę dziękczynną za dary ziemi i pracy rąk ludzkich. To moment, w którym możemy dołączyć do ofiary Chrystusa także swoją cząstkę. Pracę, wszelkie spełnione dobro, radość i cierpienie. Dajemy nie z przechwalaniem, lecz dziękując, bo mamy świadomość, że całe nasze dobro pochodzi od Boga i On daje nam przywilej współpracy w dziele stworzenia (praca) i odkupienia (cierpienie) świata. Warto wtedy w modlitwie sięgnąć do Psalmu 115: „Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę za Twoją łaskawość i wierność!”
  • Prefacja. (łac. prefatio – wstęp) Wielka modlitwa dziękczynienia poprzedzająca Modlitwę Eucharystyczną rozpoczyna się słowami „Dzięki składajmy Panu Bogu naszemu” i jest śpiewana przez kapłana. Dobrze jest wtedy się nie wyłączać, lecz towarzyszyć sercem, wsłuchując się w jej głębokie słowa.
  • Sanctus. Śpiew następujący po prefacji zaczerpnięty jest z wizji Chwały Pańskiej proroka Izajasza: „ujrzałem Pana siedzącego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren Jego szaty wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swoje nogi, a dwoma latał. I wołał jeden do drugiego: Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały.” (Iz 6,1-3). Drugą część stanowią słowa Psalmu 118, jakimi Jezusa witali mieszkańcy Jerozolimy w niedzielę palmową. To śpiew uwielbienia Boga, który przychodzi i za moment będzie obecny na ołtarzu.
  • Per ipsum. Zakończenie Modlitwy Eucharystycznej zbiera w jednym zdaniu jej dziękczynny charakter. Gdy kapłan podnosi do góry Hostię i kielich Krwi Pańskiej, wypowiada słowa: „Przez Chrystusa z Chrystusem i w Chrystusie Tobie Boże Ojcze Wszechmogący wszelka cześć i chwała przez wszystkie wieki wieków. To jedna z najważniejszych chwil we Mszy świętej. W niej z właściwą rzymskiej liturgii lapidarnością w tak krótkiej formule zawiera całe ‘dziękuję” Kościoła, które nie sposób wyrazić nawet setką słów. To trwa krótko i łatwo ten moment przespać, lecz jeśli ktoś naprawdę jest wdzięczny to czuwa, by włączyć się w odpowiedź małym, a tak ważnym słowem: Amen. W uroczystej liturgii bywa ono śpiewane trzykrotnie dla podkreślenia wagi słowa. Amen (także z liturgii żydowskiej) znaczy tak, niech się tak stanie. Tym słowem zwykle kończymy modlitwę. Nie jako odpowiednik naszego „uff, skończone”, lecz jako potwierdzenie, że słowa jakie wypowiedziałem ja lub kapłan są moje. Ja je przyjmuję jako swoją modlitwę, choć ich nie ułożyłem. Amen wyraża współudział w dokonanym akcie. Nic jednak nie oznacza, gdy mówię amen bezmyślnie i bez zrozumienia. Po co mówić puste słowa?
  • Milczenie po Komunii świętej. To czas na osobiste powitanie Gościa w ciszy serca, której nie zakłóca śpiew czy gra organów. W praktyce parafialnej jest to stosunkowo rzadko spotykane zjawisko. Może za bardzo musimy się spieszyć, może niektórzy nie wiedzą, co zrobić z tą ciszą? Jakkolwiek jest, każdy z nas może sam zafundować sobie (Pan Bóg od nas nic nie potrzebuje) taką chwilę wdzięczności, zostając po Mszy świętej w kościele na prywatną modlitwę. Co tydzień chyba nie zdarza się nam zostawiać w domu włączone żelazko?
  • „Bogu niech będą dzięki” Nawet ostatnie słowa liturgii wyrażają wdzięczność. Bo nie są to słowa ulgi – idźcie sprawa załatwiona. Raczej zrozumienie tego, że nawet udział w akcie czci i uwielbienia, jest darem, przywilejem. Nie wszystkie stworzenia maja rozum i wolną wolę, by były zdolne do wdzięczności. Nie wszyscy ludzie mają siły, zdrowie i możliwość, by dotrzeć do kościoła i wyrazić swą wdzięczność w uprzywilejowanej, najdoskonalszej formie Eucharystii. Bogu niech będą dzięki, że mogłem Mu dziękować.